Kolejne dni przygotowań.
Rozpoczęły się małe problemy. Z powodu nagromadzenia się obowiązków szczególnie tych rodzinnych, niestety niewiele tych kilometrów przeszedłem. Na szczęście sprawy idą ku dobremu
i jest szansa że znów moje treningi będą regularne
Kolejne etapy przygotowań to sprzęt. Tu idzie wszystko ku dobremu.
Ekwipunek w dużej części skompletowany. Najważniejsze elementy to buty i plecak które już mam
Zdecydowałem się na dwie pary butów jedne trekingowe niskie z membraną, a drugie buty do biegania (bardzo lekkie). Teraz czas na rozchodzenie ich.
Trzeci element to język. I tak - hiszpański - zdecydowałem że rozmówki -wystarczą mi. Główny nacisk kładę na język angielski. Tu sprawy idą w dobrym kierunku. Dwa razy w tygodniu chodzę na zajęcia do szkoły języków. Jest nadzieja że do czerwca będę wystarczająco przygotowany.
Plan na następne dni: muszę przeszukać oferty banków, aby nie stracić niepotrzebnie pieniędzy na przewalutowania, wypłaty z bankomatów, oraz koszty wypłat. Dla mnie to trudne sprawy bo w tym obszarze jestem kompletnie zielony. Jeśli ktoś z Was ma w tym temacie doświadczenie to proszę o wsparcie.
W przyszłym tygodniu postaram się streścić kolejne kroki mojego planu przygotowań.
Pozdrawiam.
Nowy rok, nowe wyzwania. Pozostało mi 150 dni do wyruszenia- dużo i mało. Moja lista rzeczy które muszę przygotować jeszcze długa.Kondycja jeszcze nie ta, a tu mroźno na zewnątrz.
Po przerwie świątecznej czas zbić parę kg i rozpocząć przygotowania bo czas ucieka. Od jutra startuję od nowa !
Wszystkim którzy czytają tego bloga życzę aby zrealizowali wszystkie swoje marzenia i plany!
Pielgrzymowanie towarzyszy mi od ponad trzydziestu lat. Pierwszy raz wyruszyłem na pielgrzymi szlak w 1982 roku. Była to II Piesza Pielgrzymka Tarnowska. Czas był wypełniony śpiewem, poznaniem nowych ludzi,. co ważne niektóre z tych znajomości pozostały do dzisiaj. Pierwszy raz uczestniczyłem w Mszach Świętych na placach, boiskach, łąkach, przy leśniczówkach. Forma spędzenia wakacji z Bogiem wywarła na mnie tak pozytywne emocje że w kolejnym roku również wyruszyłem z Tarnowa do Częstochowy. I właśnie ta pielgrzymka zapadła mi głęboko w pamięci. Pamiętam dokładnie prawie każdy dzień. Wyruszając z Tarnowa było piękne słońce, bardzo gorąco. Kiedy przeszliśmy zaledwie kilka kilometrów na pierwszy postój do mostu w Ostrowie na obrzeżach Tarnowa , tam zaczęło padać. Został mi również w pamięci obraz pierwszego noclegu. Pole namiotowe na którym rozbiliśmy swój namiot na który lał się deszcz jak by ktoś wiadrem specjalnie go oblewał, a obok pola namiotowego domek i w nim starsze małżeństwo. W domu dwie izby - pokój i kuchnia. W kuchni duży piec z tzw. susnią (starsi wiedza o czym mówię) i palenisko przykryte blachami, oraz otwarta brandrura i piec chlebowy - wszędzie tam buty - ogromna ilość na samym piecu kilka warstw, w tym i moje. Nie zapomnę tego widoku do końca życia. Deszcz, zimno towarzyszyło nam przez cały czas trwania pielgrzymki. Bardzo dużo osób poddało się i wróciło do swoich domów, a szczególnie ci którzy w swoich plecakach mieli wszystko przemoczone. I tak upływały kolejne dni w deszczu błocie, myśl o kolejnych kilometrach sama w sobie już była trudem. Natomiast jakaś niezwykła siła pchała mnie naprzód, nie miałem ani chwili zwątpienia. I tak w modlitwie - odmierzanej tak słowem, westchnieniem i myślą do Boga i Najświętszej Panienki, jak również każdym krokiem który wydawał się wtedy pokutą, a dzisiaj z perspektywy czasu niezwykłym dopustem Bożym którego to łaskę Bóg dał mi możliwość przeżyć. Tak oto dotarliśmy na obrzeża Częstochowy. Trasa w stosunku do dzisiejszej była nieco inna.
Ale do rzeczy. I tak oto jesteśmy na rogatkach Jasnej Góry przestał padać deszcz i słońce - ostre, bardzo ciepło wręcz upalnie. Przypadek ?, w mojej ocenie nie. Minęło pona 30 lat i jak wracam myślami do tamtych chwil nasuwa mi ie zawsze jedna refleksja. Po gorszym następuje zawsze to lepsze, piękniejsze, w chwili której racjonalnie nie wytłumaczymy.
Kolejne Pielgrzymki - zawsze Piesza Pielgrzymka Tarnowska, zawsze 17 sierpień początek. Pielgrzymkę zawsze traktowałem jako rekolekcje w drodze. To jest dla mnie coś takiego co dawało tzw powera, człowiek był lepszy, inny jak wracał, niestety często tez upadał, jednak taka forma łączności z Bogiem pozwalała podnieść się, otrzepać i iść dalej w życie.
W kolejnych kilkunastu pielgrzymkach uczestniczyłem w charterze kwatermistrza. trudne i ciekawe zajęcie. Można zobaczyć pielgrzymkę jakby w innym zwierciadle. W tym okresie poznałem prawdziwą bezinteresowna pomoc gospodarzy, czyli osób goszczących pielgrzymów. Niejednokrotnie oddających własne całe domy, aby ktoś zupełnie obcy mógł tam wypocząć. Proszę spróbować teraz wejść w ich skórę: czy gotowi byli byśmy na takie poświęcenie?. W tym czasie mój najstarszy syn rozpoczął ze mną wspólną wędrówkę na pielgrzymim szlaku.
Kolejne lata w zasadzie ostatnich 6 lat to czas kiedy ja niestety już nie dałem rady całe dziewięć dni być na pielgrzymce. Dojeżdżałem na 3-4 dni, natomiast grono pielgrzymów powiększyło się o pozostałych moich dwóch synów. Kiedy dojeżdżałem do pielgrzymki starałem się przywieźć coś dobrego do zjedzenia, czego nie ma pielgrzymim szlaku. tu ukłony do obu babć: Babci Józi za drożdżówki, a Babci Naści za kotlety.
W tym miejscu chciałbym napisać o osobie która ma szczególne miejsce w moim życiu. Moja Żona Renatka. Swoją przygodę z pielgrzymką zaczęła wcześnie. zanim jeszcze doszło do I PPT, Renatka była na Pielgrzymce warszawskiej. Potem systematycznie uczestniczyła w kolejnych pielgrzymkach. Jedna pielgrzymkę spędziliśmy wspólnie, a potem kiedy ja wędrowałem to ona poświęcała się wychowaniu dzieci. A dobrze wiem jak jej było trudno. Raz bo sama z małymi dzieciakami a dwa to dobrze wiem "jak ten szlak woła". kilka lat temu Renia wróciła na pielgrzymkę, a ponadto udziela się w służbie zdrowia, tak że dla niej to podwójny wysiłek. Wielki szacunek !
Zwieńczeniem naszego rodzinnego pielgrzymowania był rok 2014. Pierwszy raz w historii naszej rodziny zameldowaliśmy się całą naszą rodziną u stóp Pani Częstochowskiej.
I tak oto kończąc opowieść o pielgrzymce na jasną Górę dotarłem do początków myśli o Camino.
Tak jak pisałem w pierwszym poście "Pierwsza myśl zakiełkowała mi 5.5 roku temu, lecz wtedy wydalało mi się
to tak abstrakcyjne marzenie że nie dopuszczałem do myśli że w ogóle
jest to możliwe".
A początkiem jeszcze nie myśli a wiedzy o Camino była pewna rozmowa. Idąc kolejny etap podszedł do mnie pewien Pan (dzięki Rysiek !). Opowiedział mi o swojej pielgrzymce do Santiago de Compostela. Było to 6 lat temu. wydawało mi się to tak nieprawdopodobne, pomimo że dużo wiedziałem o ruchu pielgrzymkowym to o Camino nie wiedziałem nic. W czasie jego opowieści urastał w moich oczach do rangi bohatera. Wtedy zrozumiałem że moje poświecenie na pielgrzymce jest niczym w stosunku do tego co można ofiarować Panu Bogu. Z tą myślą pozostałem do teraz. Wkręcając się w wir świata zapomniałem przez chwile o tej rozmowie. Po ok pół roku później ta myśl zaczęła mnie prześladować, odrzuciłem ją ponieważ nie wierzyłem że ja mogę tego dokonać.
Natomiast przyszedł moment że zrozumiałem że tą drogą muszę iść.
Zanim zacząłem "Moje Camino" nie w sensie dosłownym, ale metaforycznym uczyniłem duży krok - bo pokonałem kolejną
barierę moich lęków i obaw.
Jak udźwignę ciężar drogi, złożę u grobu Apostoła przyniesione intencje, zmartwienia, problemy,
uczucia, radości, podziękowania, losy mojej rodziny i przyjaciół,
emocje, moje całe życie.